Spojrzał na zegarek. Była 3:52. Znowu budził się o takiej
porze, mimo tego, że kładł się do łóżka niewiele wcześniej. Nie mógł przestać
myśleć o tym co mu powiedziała. Do czasu ich ostatniej rozmowy tliła się w nim
niewielka iskra nadziei, że kobieta, która była spełnieniem wszystkich jego
marzeń odwzajemni jego uczucie. To co powiedziała ostatnio a nawet nie same
słowa ale sposób w jaki je powiedziała były dla niego jak zimny prysznic, który
wypłukał z niego wszystkie pozytywne emocje.
Zastanawiał się nad tym jak do tego doszło. Kiedy zmienił się w słabego, zniszczonego od środka chłopca. Zawsze niezależny i pewny siebie, łamał serca zakochanym na zabój kobietom. Nigdy nie przegrywał, zawsze dostawał to czego chciał. Teraz samemu przed sobą było mu się ciężko przyznać, że jego życie było podporządkowane komuś młodemu, ze znikomym doświadczeniem, komuś, komu był zupełnie obojętny. Dobrze wiedział, że zrobiłby dla niej wszystko nawet gdyby próbował się przed tym bronić. Dla osoby, która nawet nie chciała z nim rozmawiać, nie chciała go znać. Kiedy o tym myślał czuł przerażające zimno na całym ciele. Z jednej strony miał do niej ogromny żal, że zmieniła go z pewnego siebie, silnego mężczyzny w zagubionego, słabego chłopca. Z drugiej strony to co do niej czuł było tak silne, że zaczynało go kontrolować. Nie miał wpływu na swoje myśli, w których pojawiała się taka idealna, bez najmniejszej skazy. To go obezwładniało i nie mógł nic na to poradzić. Po jego policzku znowu popłynęła łza. Wytarł ja i znów nieziemsko się na siebie wściekł. Ubrał się w pospiechu i wyszedł trzaskając drzwiami. Zaczynał się nienawidzić.
Zastanawiał się nad tym jak do tego doszło. Kiedy zmienił się w słabego, zniszczonego od środka chłopca. Zawsze niezależny i pewny siebie, łamał serca zakochanym na zabój kobietom. Nigdy nie przegrywał, zawsze dostawał to czego chciał. Teraz samemu przed sobą było mu się ciężko przyznać, że jego życie było podporządkowane komuś młodemu, ze znikomym doświadczeniem, komuś, komu był zupełnie obojętny. Dobrze wiedział, że zrobiłby dla niej wszystko nawet gdyby próbował się przed tym bronić. Dla osoby, która nawet nie chciała z nim rozmawiać, nie chciała go znać. Kiedy o tym myślał czuł przerażające zimno na całym ciele. Z jednej strony miał do niej ogromny żal, że zmieniła go z pewnego siebie, silnego mężczyzny w zagubionego, słabego chłopca. Z drugiej strony to co do niej czuł było tak silne, że zaczynało go kontrolować. Nie miał wpływu na swoje myśli, w których pojawiała się taka idealna, bez najmniejszej skazy. To go obezwładniało i nie mógł nic na to poradzić. Po jego policzku znowu popłynęła łza. Wytarł ja i znów nieziemsko się na siebie wściekł. Ubrał się w pospiechu i wyszedł trzaskając drzwiami. Zaczynał się nienawidzić.
***
*godzina 7:23, hotel rezydentów*
-Wiki, Wiktoria ! – głos Adama był coraz bardziej nachalny.
Podniosła się z łóżka w rude włosy przysłoniły jej prawie całą, białą twarz.
Zegarek na telefonie komórkowym pokazywał 7:24.
- Mówiłem, żebyś wzięła sobie urlop. Nie jesteś w stanie nawet wstać na dyżur. Jak się czujesz? – Miał racje, zdecydowanie nie była. Tylko ciężko mówić o wstawaniu jeżeli nie zmrużyła oczu nawet na kilka minut. W jej głowie kłębiło się tysiące myśli, zastanawiała się nad konsekwencjami swojej decyzji. Wiedziała, że przez kolejne tygodnie daleko będzie jej do szczęścia ale przynajmniej zapewniła sobie spokój sumienia.
-Jest okej, dam radę. – mruknęła kiedy zauważyła, że milczący Adam dalej oczekuje od niej odpowiedzi.
-Jak uważasz – powiedział z wyrzutem i odwrócił się by wyjść z jej pokoju.
-Nie, Adam, naprawdę Ci dziękuję, że tak o mnie dbasz. Mam teraz ciężki okres, wybacz mi to. – powiedział wymuszając uśmiech. Naprawdę była mu wdzięczna, wspierał ją i był przy niej. Może wiele to nie zmieniało ale pomagało. Nie był świadom, że na nastrój Consalidy głównie wpływał jego brat ale przecież on nawet nie wiedział, że go ma. Wiki, o ile w ogóle umiała być na Andrzeja zła, to denerwowała się, że nie powiedział nic Krajewskiemu. Uważała to za oszustwo.
Ubrała się szybko i wybiegła z domu. Kiedy zmierzała korytarzem do pokoju lekarskiego, usłyszała za sobą swój ulubiony głos.
-Pani Wiktorio – nie umiała wyczytać z tego żadnych emocji, zabolała ją ta obojętność. Obróciła się i spojrzała w jego oczy. Znowu jednak się zawiodła. Nie patrzył na nią. Przyjrzała mu się uważnie. Od razu zauważyła, że i on nie spał dobrze tej nocy. Jego nienaganny ubiór kłócił się z zaczerwienionymi i podkrążonymi oczami, i dużo głębszymi zmarszczkami.
- Słucham? – starała się aby jej głos brzmiał tak samo obojętnie jak jego. Wbiła wzrok w ziemię i próbowała panować nad swoim ciałem, które silnie drżało. Nie mogła pozwolić, żeby to zauważył.
-Pozwoli pani, że zajmę pani nieznaczącą chwilę? Zapraszam do mnie, jak będzie miała pani czas. – powiedział bardzo szybko, odwrócił się i odszedł.
- Jak mógł tak mnie zmienić ? – usłyszał a głos w swojej głowie i podążyła za nim, cała drżąc ze strachu. Wiedziała, że teraz nie ma czasu ale wiedziała także, że nie wytrzyma tego napięcia.
- Mówiłem, żebyś wzięła sobie urlop. Nie jesteś w stanie nawet wstać na dyżur. Jak się czujesz? – Miał racje, zdecydowanie nie była. Tylko ciężko mówić o wstawaniu jeżeli nie zmrużyła oczu nawet na kilka minut. W jej głowie kłębiło się tysiące myśli, zastanawiała się nad konsekwencjami swojej decyzji. Wiedziała, że przez kolejne tygodnie daleko będzie jej do szczęścia ale przynajmniej zapewniła sobie spokój sumienia.
-Jest okej, dam radę. – mruknęła kiedy zauważyła, że milczący Adam dalej oczekuje od niej odpowiedzi.
-Jak uważasz – powiedział z wyrzutem i odwrócił się by wyjść z jej pokoju.
-Nie, Adam, naprawdę Ci dziękuję, że tak o mnie dbasz. Mam teraz ciężki okres, wybacz mi to. – powiedział wymuszając uśmiech. Naprawdę była mu wdzięczna, wspierał ją i był przy niej. Może wiele to nie zmieniało ale pomagało. Nie był świadom, że na nastrój Consalidy głównie wpływał jego brat ale przecież on nawet nie wiedział, że go ma. Wiki, o ile w ogóle umiała być na Andrzeja zła, to denerwowała się, że nie powiedział nic Krajewskiemu. Uważała to za oszustwo.
Ubrała się szybko i wybiegła z domu. Kiedy zmierzała korytarzem do pokoju lekarskiego, usłyszała za sobą swój ulubiony głos.
-Pani Wiktorio – nie umiała wyczytać z tego żadnych emocji, zabolała ją ta obojętność. Obróciła się i spojrzała w jego oczy. Znowu jednak się zawiodła. Nie patrzył na nią. Przyjrzała mu się uważnie. Od razu zauważyła, że i on nie spał dobrze tej nocy. Jego nienaganny ubiór kłócił się z zaczerwienionymi i podkrążonymi oczami, i dużo głębszymi zmarszczkami.
- Słucham? – starała się aby jej głos brzmiał tak samo obojętnie jak jego. Wbiła wzrok w ziemię i próbowała panować nad swoim ciałem, które silnie drżało. Nie mogła pozwolić, żeby to zauważył.
-Pozwoli pani, że zajmę pani nieznaczącą chwilę? Zapraszam do mnie, jak będzie miała pani czas. – powiedział bardzo szybko, odwrócił się i odszedł.
- Jak mógł tak mnie zmienić ? – usłyszał a głos w swojej głowie i podążyła za nim, cała drżąc ze strachu. Wiedziała, że teraz nie ma czasu ale wiedziała także, że nie wytrzyma tego napięcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz