Szukaj na tym blogu

wtorek, 11 lutego 2014

Powrót + MIniaturka część 2/3

Witam wszystkich ponownie. Właśnie wróciłam do świata żywych więc wracam też do was. Pełna nowych nadziei i planów. Dziękuję, że jesteście ze mną i czekaliście tak długo. Nie obiecuję, że od razu zacznę regularnie dodawać posty ale wszystko wskazuje na to, że mi się uda. Dzisiaj przychodzę do was z drugą częścią miniaturki, którą można zobaczyć na dole. Postanowiłam ją jednak podzielić na 3 części i dawkować wam wrażenia. Dziękuję wam wszystkim. Jesteście wspaniali! :*



-Wiki! No przecież głupio nam było go nie zaprosić – krzyknęła Agata wciskając się w krótką, białą sukienkę.
-Przepraszam, wiem – mruknęła Consalida. Sama nie wiedziała co o tym myśleć. Od jej przyjazdu minął tydzień a Andrzej od czasu spotkania w pokoju lekarskim zapadł się pod ziemię. – Myślisz, że przyjdzie?
-Nie mam pojęcia. To jego zniknięcie jest naprawdę dziwne. Nigdy nie zaniedbywał pracy, sama wiesz a teraz Treter jest na niego nieźle wkurzony. Chociaż ma pretekst żeby go wyrzucić.
-Nie zrobi tego, za dużo mu zawdzięcza. Pięknie…- dodała spoglądając na przyjaciółkę. – No, Woźnicka, niezła laska z Ciebie. – Uśmiechnęła się szeroko. – Jutro będzie jeszcze lepiej.
-Ah, mam nadzieję. – odpowiedziała blondynka patrząc na swoje odbicie w lustrze. – Przepraszam cię Wiki ale chyba muszę się dzisiaj wcześniej położyć, chociaż nie wiem czy zasnę…
-Masz rację. – przytaknęła ruda – ja chyba mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia przed wyjazdem więc nie będę cię męczyć.
-Wiki co ty… - zaczęła.
-Nieważne. – ucięła – opowiem ci jutro jak będzie na to czas. – Agata cmoknęła Wiki w policzek i udała się do swojej sypialni. W tym momencie do pokoju wszedł Juan i czule ucałował Wiktorię. Kobieta jednak odsunęła się odruchowo po czym uśmiechnęła się sztucznie. Od momentu ponownego spotkania z profesorem jej uczucie do tego przystojnego Hiszpana jakby wyparowało. Sama nie wiedziała co o tym myśleć.
-Gdzie Marcel? –spytała przerywając niezręczną ciszę.
-Wykąpany i nakarmiony, zasypia w naszym pokoju – odpowiedział zmieszany.
-Biorę go na spacer. – oznajmiła.
-Ale jest wykąpany i śpi, daj spokój. Agata na niego zerknie, ja pójdę z tobą. – Uśmiechnął się czule i pogładził ją po włosach.
-Nie, Juan – odsunęła się gwałtownie – Idę na spacer z synem.  – Nie chcąc wszczynać kolejnej kłótni wzruszył tylko ramionami i usiadł przed telewizorem szukając hiszpańskojęzycznego programu. Wiki szybko ubrała siebie i dziecko i wyszła bez słowa. Coraz bardziej martwiła się o profesora i musiała sprawdzić co się z nim dzieje. Zamówiła taksówkę i zmierzyła wprost do jego willi.
 
Stała pod domem profesora i dobijała się do drzwi. Auto stało zaparkowane na podjeździe. Nie sądziła aby wyszedł na spacer. Postanowiła wejść. Nacisnęła na klamkę i zauważyła, że drzwi były otwarte. Nieśmiało weszła do środka wtulając w ramię śpiące dziecko.
-Andrzej… - mruknęła cicho i weszła w głąb obszernego domu.

sobota, 18 stycznia 2014

Miniaturka, część 1/3

Hej ! Z racji tego, że na następną część trzeba będzie trochę poczekać wstawiam wam dwuczęściową miniaturkę. Mam nadzieję, że wam się spodoba :)
Pozdrowienia,
Żeberko :)




Siedziała w łazience i kryła twarz w dłoniach. Nie wierzyła w to co przed chwilą zobaczyła. Na moment otworzyła zaczerwienione od płaczu oczy by sprawdzić czy nie miała omamów…
Niestety nie.  Na podłodze leżały dwa wykorzystane testy ciążowe a widniejące na każdym dwie kreski zwiastowały rychły koniec sielanki, w której żyła. Wciąż nie mogła uwierzyć, że w ciągu jednej nocy spędzonej z Falkowiczem mogła zajść w ciąże mimo antykoncepcji.
-Cholera jasna ! – krzyknęła przez łzy. Przed oczami miała moment ich zbliżenia, ich nagie ciała magicznie splatające się w jedno, usta rozpalone od pocałunków błagające kolejny…
Zawsze robiło jej się ciepło na wspomnienie tej nicy. Niestety cudowne wspomnienie szybko zastępował moment ich pożegnania, kiedy pod wpływem rozsądku skończyła wszystko nie dając profesorowi szansy. Ich drogi rozeszły się i od 2 miesięcy prawie ze sobą nie rozmawiali. On poślubił blond laborantkę mimo, iż każdy wątpił by było między nimi uczucie. Ona została sama odrzucając co chwilę kiepskie i tandetne zaloty  Adama. Chwyciła się za brzuch i przygryzła wargę. Wiedziała, że jedynym słusznym posunięciem w tym wypadku będzie wyjazd. Nie miała przecież innego wyjścia. Rozbijanie małżeństwa nie jest dobrym pomysłem jakie ono by nie było. Po za tym odciąganie Andrzeja od stołu operacyjnego do przewijaka też nie bardzo jej się podobało. Postanowiła, że wyjedzie i już nigdy nie wróci. Tak, to była jedyna rzecz jaką mogła teraz zrobić….
Ta scena wciąż wracała do pamięci rudowłosej kobiety. Często myślała o tym co by się stało gdyby rozegrała to inaczej. Ale teraz po półtora roku od tego wydarzenia nie mogła wiele zmienić. Spojrzała na ciemnowłosego mężczyznę siedzącego obok. Odwzajemnił spojrzenie i ciepło się uśmiechnął.
-Kochanie, czy długo jeszcze do końca podróży? – zapytał kaleczonym polskim ze swoim uroczym hiszpańskim akcentem.
-Nie… - mruknęła i ucałowała w czoło chłopca, który spał na jej kolanach. Tęskniła za Leśną Górą jak za żadnym innym miejscem na Ziemi. Tam był jej dom, tam mieszkali jej przyjaciele. Obiecała sobie, że nigdy tam nie wróci ale Agata była jej przyjaciółką i wiedziała, że nie może pominąć najważniejszego dnia w jej życiu jakim był ślub z Markiem. Cieszyła się, że chociaż ona wreszcie znalazła spokój. Samolot podszedł do lądowania a Consalida poczuła uścisk w żołądku. Tak naprawdę, jedyną osobą, o której myślała przez cały lot, cały pobyt w Hiszpanii… cały czas był Andrzej Falkowicz. Im bardziej starała się o nim zapomnieć tym więcej o nim myślała. Im bardziej próbowała go nie kochać tym bardziej go kochała. Słyszała, że rozwiódł się z Kingą i planował wyjechać ale nie wiedziała czy to zrobił. W głębi serca nie chciała by tak się stało ale głos rozsądku, który ostatnio często się kierowała podpowiadał jej, że tak byłoby najlepiej.
Po wylądowaniu, wzięli bagaże i podjechali taksówką pod szpital.
-Zimno w tej Polsce – mruknął Juan wkładając małego chłopca do wózka.  
-Daj mi go – syknęła niezadowolona  i podeszła do wózka. Mimo iż zdecydowała się pozwolić mężczyźnie wychowywać z nią dziecko wciąż zaznaczała, że to jest jej syn, który ma ojca. Kłócili się zawsze o to samo.
-Juan, ja wiem, że ty go kochasz ale pamiętaj, że nie jesteś jego ojcem.
-Wiktoria, on nie ma innego ojca ! On mnie potrzebuje !
-To, że go nie zna nie znaczy, że go nie ma. To jest moje dziecko i ja podjęłam decyzję o tym, że będzie się wychowywał bez ojca !
- Jesteś strasznie samolubna. Kochasz go?
-Czemu miałabym go nie kochać? To jest mój syn!
-Czy kochasz ojca Marcela?
-Tak, Juan, kocham go… - wiedziała, że musi być szczera
Tym razem jednak mężczyzna odsunął się od wózka zrezygnowany. Wiktoria, poprawiła syna i ruszyła w stronę szpitala pchając wózek.
-Wiktoria ! –Agata rzuciła się na nią gdy tylko kobieta uchyliła drzwi pokoju lekarskiego i nie puściła przez kolejne 2 minuty.  – Jesteście wcześniej ! Cudownie !
-To jest Juan – mruknęła do Agaty ze łzami w oczach pozwalając mężczyźnie wejść do środka. – A to jest Marcel… - uśmiechnęła się wskazując na śpiącego w wózku chłopca.
-Wiki on jest taki… - podobny do ojca chciała powiedzieć ale ugryzła się w język. – śliczny. – wiedziała, że w szpitalu wszyscy mają myśleć, że chłopiec jest owocem miłości Wiktorii z Hiszpanem.
Chwilę później do pokoju lekarskiego wszedł Sambor i czule przywitał się z kobietą. Kolejne chwile minęły jej na witaniu się z przyjaciółmi. Poczuła niewielkie ukłucie w sercu widząc Przemka z Olą i małą dziewczynką za rękę. Była niewiele starsza od Marcela. Zapała stanął jak sparaliżowany widząc Wiktorię.
-Nie powiedziałaś mu? – szepnęła do Woźnickiej.
-Czekałam na taką reakcje - uśmiechnęła się triumfalnie. Uścisnęli się i po ich policzkach popłynęły łzy.
-Witamy w domu, Pani doktor – Sambor uśmiechał się ciepło i rozległy się gromkie brawa. Wiktoria ukryła twarz w dłoniach i wreszcie poczuła, że jest tak jak miało być.
Pokój lekarski szybko opustoszał bo każdy miał coś do zrobienia. Juan zaniósł bagaże do hotelu rezydentów a Agata i Wiki zostały, piły kawę i plotkowały. W roku dyżurki lekarskiej stał wózek ze śpiącym Marcelem.
-Ile on ma? – zapytała Woźnicka patrząc na dziecko.
-Jutro kończy rok – uśmiechnęła się Consalida. – Zajmiesz się nim chwilę? Pójdę do łazienki.
-Jasne. – odpowiedziała internistka. Wiktoria wyszła całując chłopca w czoło.
Agata siedziała i uśmiechała się wspominając każdą chwilę spędzoną z rudą. Nagle drzwi do pokoju otworzyły się z hukiem i do środka wszedł profesor Andrzej Falkowicz.
-Dzień dobry.. – mruknął obojętnie pod nosem i zmierzył w stronę biurka. Zamarł jednak gwałtownie widząc stojący w rogu wózek. Agata zbladła i wpatrywała się w mężczyznę przerażona.
-Co to ma być ?! – krzyknął zdecydowanie poirytowany – dziecko w szpitalu ? Czyje ono jest?! – patrzył na Woźnicką wyczekując odpowiedzi. Jednak w tym momencie do pomieszczenia wpadła zdenerwowana pielęgniarka z krzykiem.
-Pani doktor ! Jest pani potrzebna, poważny wypadek. – Internistka zawahała się chwilę.
-Niech się pan nim zajmie, błagam – rzuciła do profesora i wybiegła. Zdezorientowany mężczyzna nie zdążył odmówić. Zrezygnowany podszedł do wózka i poczuł dziwne ukłucie w okolicy serca. Nagle przed oczami pojawili się jego rodzice. Próbował wyprzeć te wspomnienia z pamięci ale widząc chłopca tak łudząco podobnego do tego z rodzinnych zdjęć nie mógł ich powstrzymać. Roczny Marcel wyglądał tak samo jak roczny Andrzejek ze zdjęć, które dalej trzymał w swoim domu. Nie bardzo wiedząc co robi, podniósł dziecko. O ile dobrze pamiętał Zapała miał córkę więc nie miał pojęcia czyje może być niemowlę. Kiedy jednak chłopiec ziewnął i otworzył oczy nogi się pod nim ugięły. Dobrze je znał. Śnił o nich co noc. W jasnej zieleni można było dostrzec te same wesołe iskierki… W tym momencie drzwi uchyliły się. Profesor dobrze wiedział kogo się spodziewać. W drzwiach stanęła rudowłosa kobieta – największa miłość jego życia.
-Andrzej… - wydusiła spoglądając na mężczyznę. Uśmiechnął się w taki sposób jaki dobrze znała.
-Piękny syn, Pani doktor – powiedział i odłożył do wózka dziecko, które niezdarnie wyciągnęło za nim rączki. Tak jakby od urodzenia za nim tęskniło. On jednak tylko wyszedł zostawiając ich samych. Consalida spojrzała na syna i zalała się łzami.

czwartek, 16 stycznia 2014

Trzymajcie kciuki !

Hej !
Wiem, że oczekujcie nexta ale nie tym razem. Ten post ma treść bardzo samolubną bo mam do was prośbę. Otóż wyszłam ze szpitala ale z dość nieciekawą diagnozą a mianowicie podejrzeniem dobrze nam znanego SM. Chciałabym was prosić abyście trzymali kciuki przez kolejny tydzień kiedy będę umierać ze strachu czekając na wyniki. Mam nadzieję, że w tym wypadku lekarze się mylą. Dziękuję za wszytskie obserwacje, komentarze i wyświetlenia. Jesteście świetni :)

czwartek, 9 stycznia 2014

Część 20 "Wydaje Ci się"

Przepraszam was kochani, że musieliście tyle czekać. Niestety pobyt w szpitalu lekko zaburzył moją organizację. Pozdrawiam was i mam nadzieję, że niedługo wypiszą mnie do domu i będę mogła wrócić do normy. Po za tym mam dość tych całkiem nieprzyjemnych kroplówek :)

Promyki słońca tańczyły na jej białej skórze i odbijały się od poplątanych rudych włosów.  Patrzył na nią i analizował każdy sentyment jej ciała. Nie mógł uwierzyć w to co się stało. Na samą myśl o wczorajszym wieczorze jego serce wypełniało przyjemne, nieznane mu wcześniej uczucie. Dopiero teraz patrząc na nią i mimowolnie się uśmiechając wreszcie to zrozumiał. Andrzej Falkowicz kochał Wiktorię Consalidę tak jak jeszcze nigdy nikogo. 

*godzina 10:15, dom profesora*

-Umiesz gotować ? – stanęła w progu patrząc na profesora smażącego naleśniki. Jej ton był zdecydowanie drwiący. Obrócił się gwałtownie na dźwięk jej głosu.  Była ubrana w swoją letnią sukienkę i trzymała w ręce torebkę. Wyglądała cudownie.
-Wiktorio, gdzie Ty się wybierasz ? Wiesz, że sniadanie jest bardzo ważne w codziennej diecie…
-Andrzej, wiem. – przerwała mu – zaczynam dyżur o 14:00 a muszę się jeszcze odświeżyć. Zaraz zamówię taksówkę.
-Ależ nie ma mowy! Odwiozę Cię. – powiedział stanowczo i odłożył na bok patelnię – poczekaj chwilę.
-Andrzej… - mina zdecydowanie jej zrzedła – nie musisz..czuć się odpowiedzialny – wymamrotała mrużąc oczy. Nie chciała go ograniczać. Nie chciała się z nim wiązać…
-Odpowiedzialny ? – był wyraźnie zaskoczony. – Chcę odwieść Cię do domu, bo nie masz nawet okrycia wierzchniego. Jest zimno. – odpowiedział stanowczo. Spojrzała na niego i delikatnie skinęła głową. Profesor jednak zamiast ruszyć na górę oparł się o szafkę i zbladł niebezpiecznie zaciskając powieki.
-Andrzej? – zbliżyła się z przerażoną miną – wszystko w porządku ? – nie odpowiedział jej tylko upadł na ziemię i leżał bez ruchu.
-Andrzej, cholera jasna! Powtórki Ci się zachciało?! – znowu spanikowała, nie wiedziała co ma robić. Rozejrzała się nerwowo w poszukiwaniu telefonu. Miarowe tykanie zegara ściennego dekoncentrowało kobietę.
Tik tak…
Sprawdziła tętno, które było słabe ale miarowe.  Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Przeciez wszystko było w porządku…
Tik tak…
Obserwowała  klatkę piersiową by sprawdzić czy oddycha.
Tik tak…
Telefon. Telefon. Gdzie jest telefon.
Tik tak…
Tik tak…
Spojrzała na jego kieszeń i wyjęła z niej komórkę. Bez zabawy w zgadywanie hasła wybrała numer alarmowy.
Tik tak…
-Mężczyzna, lat 40, nieprzytomny, oddech w normie, tętno słabo wyczuwalne miarowe. – wykrztusiła i podała adres. - Nigdy nie może być okej. – mruknęła do siebie i uklęknęła przy profesorze ustawiając go w pozycji bezpiecznej.

*3 tygodnie później, godzina 18:57, pokój lekarski*

-Hej Wiki! Jak tam? – Przemek uśmiechnął się wesoło. Dawno się nie widzieli. Wiki była ciągle zajęta pracą. Nie miała czasu na nic innego. W zasadzie nie miała nawet czasu odetchnąć.
-Wszystko okej – uśmiechnęła się blado. – A u ciebie? – zapytała grzecznie.
-Taak… też – mruknął wyczuwając, że coś jest nie w porządku – Wiki..przecież widzę, że coś jest nie tak, ostatnio w ogóle cię nie widuje ale i tak zauważyłem, że jesteś jakaś nieswoja.
-Wydaje ci się. – syknęła i pozbierała papiery po czym szybko wyszła z pokoju lekarskiego. Szybko przemierzyła korytarz, otworzyła drzwi za pomocą klucza i weszła do gabinetu profesora. Usiadła na czerwonej kanapie i spojrzała na zegarek. Właśnie skończyła dyżur. Od 3 tygodni właśnie tutaj spędzała czas wolny od pracy. Unikała kontaktu z przyjaciółmi by nie musieć odpowiadać na jakiekolwiek pytania. Rozejrzała się dookoła. Wszystkie przedmioty pokrył kurz. Położyła się i zamknęła oczy. Wiedziała co zobaczy. Ostatnio zawsze gdy przymykała powieki znajdowała się w jednym miejscu. W Cichej sali Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej . W powietrzu unosił się zapach leków, światło było słabe lecz białe. Pościel idealnie gładka wciąż ułożona tak samo. Cichutkie pikanie maszyn monitorujących prace serca i unosząca się miarowo klatka piersiowa czterdziestoletniego mężczyzny były jedynymi oznakami życia w tym pomieszczeniu…
Wiktoria zacisnęła powieki jeszcze mocniej by choć na chwilę uwolnić się od tego koszmaru. Skuliła się na kanapie a łzy pociekły po jej białych ostatnio jak śnieg policzkach.

piątek, 3 stycznia 2014

Część 19 "Nieważne"



Wszystkiego najlepszego w nowym roku !

*godzina 19:00, dom profesora*

-Hasło! Krzyknęła coraz bardziej poirytowana. Podała profesorowi telefon po czym ponownie mu go wyrwała gdy ten odblokował go 4 cyframi. Przez chwilę wydawało jej się, że wpisał datę jej urodzin ale nie miała na to czasu. Starała się nie myśleć o tym jak bardzo jest przemarznięta.  Kinga, zaciekawiona stanęła w głębi holu i wpatrywała się w Consalidę sparaliżowana ale nawet dźwięk wypadającego z jej ręki talerza nie zwrócił uwagi Falkowicza i Wiki na jej obecność. Sprawdziła numer kryjący się w jego telefonie pod nazwiskiem „Wiktoria Consalida” i od razu zauważyła zmienione 3 ostanie cyfry. Szybko wklepała prawidłowy numer i oddała telefon właścicielowi, wyciągając swój. Andrzej stał osłupiały i próbował złożyć fakty w całość.
-To Twój numer ? – zapytała pokazując mu ekran swojego telefonu
- Trzy ostatnie cyfry… - zaczął bo przypomniał sobie co Wiktoria zrobiła chwilę temu ze swoim numerem na jego komórce.  – Masz minutę. – zwrócił się spokojnie przez zaciśnięte zęby do blondynki stojącej za nim. W tym momencie Wiktoria zauważyła, że profesor nie był sam kiedy tu weszła. Wcześniej była tak przejęta, że nie zauważyła laborantki. Teraz jednak na jej widok przeszedł ją dreszcz a żołądek zawiązał się w supeł.
-Cudownie…- mruknęła pod nosem – tyle chciałam wiedzieć, spojrzała na Andrzeja. Wychodząc rzuciła przelotne spojrzenie Kindze i trzasnęła drzwiami.
- nie chcę Cię więcej widzieć ! Zejdź mi z oczu ! – Krzyknął, nawet nie patrząc na kobietę, która w popłochu zebrała wszystkie swoje rzeczy i wyszła na deszcz nie zamykając za sobą drzwi. Profesor stał chwilę patrząc się w przestrzeń a wiatr zaciągał mu deszczem po twarzy.
-Cholera jasna ! Wiki! – krzyknął do siebie po czym w pośpiechu ubrał się i chwycił kluczyki.
Było za wcześnie, żeby taksówka mogła przyjechać po młodą lekarkę. Musiała pójść pieszo. Dziesięć długich kilometrów w temperaturze bliskiej zeru, w letniej sukience, w całkowitej ciemności, przez las, w marznącym deszczu.  Przecież ta dziewczyna była rozsądna i twardo stąpająca po ziemi, tak mu się przynajmniej wydawało. Jak mogła jej przyjść do głowy taka głupota. Jak ktoś jej po drodze nie zgwałci to wyląduje z zapaleniem płuc. Ona, odpowiedzialny chirurg. W głowie mu się nie mieściło. Wsiadł do białego BMW i pojechał powoli i spokojnie  wyglądając przez ociekające zimnym deszczem szyby.  Kinga wciąż stała czekając na taksówkę pod jego willą, krople deszczu ukrywały łzy a długi płaszcz zaciskające się w geście złości pięści.

Szła starając się resztką sił nie pozwolić wichurze zepchnąć jej z pobocza. Cieszyła się, że deszcz kryje jej łzy. Nie chciała stamtąd wychodzić. Chciała zostać… Przecież ostatnie 2 tygodnie były dla niej istną męczarnią, ciągłe zamartwianie się i tęsknota… Znowu w jej głowie działo się to samo. Nie wiedziała czego chce, wrócić czy iść. Usiadła więc na poboczu, nie dbając o to, że cała jest mokra i drży. Objęła kolana i spojrzała w zachmurzone niebo. Znów okazała swoją słabość fizyczną i psychiczną. Nie miała siły dalej iść. Widząc światła nadjeżdżającego samochodu wstała i wbiła wzrok w ziemię.
- To nie jest zbyt poważne, Wiktorio – odezwał się profesor opuszczając szybę. – Wsiadaj.
-Wiem – mruknęła zajmując miejsce pasażera – nie miała siły się z nim kłócić, bo dobrze wiedziała, że ma racje.
-Lepiej odwieź mnie do domu – syknęła kiedy zauważyła, że profesor jedzie w stronę swojej wilii
-Chyba musimy sobie coś wyjaśnić, Wiktorio – odpowiedział nie spuszczając wzroku z trasy.
- Gdzie jest Kinga ? – zapytała obojętnie
- Pojechała do domu. Jestem jej wdzięczny za pomoc ale niech sobie nie myśli, że w ten sposób kupi moją uwagę – powiedział i zatrzymał samochód na podjeździe. Wyszedł i otworzył rudej drzwi i skłonił się lekko poddając jej rękę gdy wysiadała. Uśmiechnęła się szeroko na ten gest.
Przebrała się w suche, czyste ubrania, które jej podał i usiadła na kanapie w salonie. Kieliszek pełen wina już czekał na stoliku. Nie mówiąc nic upiła łyk czując jak napój rozgrzewa ją od środka. 
- Jak się czujesz? – zaczęła i spojrzała w jego oczy. Przysunął się bliżej i odgarnął jej mokre włosy za ucho.
- Przy pani, pani doktor, cudownie.. – mruknął, znowu był tak blisko że czuła jego ciepły oddech na szyi.
- Wiesz, że nie o to pytam… - odpowiedziała odsuwając głowę delikatnie do tyłu.
-Nieważne… – szepnął i musnął ustami jej szyję. Nie miała ochoty ani siły się bronić. Zarzuciła mu rękę na kark i pocałowała, tak namiętnie jak jeszcze nigdy. Przyjemny dreszcz podniecenia pieścił delikatnie każdą komórkę jej ciała. Poczuła nieziemskie ciepło i znów tak przyjemnie zakręciło jej się w głowie. Wplotła dłoń w jego włosy nie przerywając słodkiej gry języków. Świat wokół przestał istnieć kiedy oboje dosyć nieporadnie rozpinali sobie nawzajem koszule. Ręce profesora wędrowały powoli w dół, pieszcząc jej piersi, po których spływały krople wody kapiące z jej włosów. Po omacku starała się rozpiąć pasek u jego spodni kiedy jego głowa znalazła się na jej klatce piersiowej. Nie miała szans opanować mocno bijącego serca i łapczywego, szybkiego oddechu. Bawili się ze sobą, powoli pozbywając się części garderoby. Chcieli wydłużyć chwilę zbliżenia tak bardzo jak tylko się dało. Ich głośnie oddechy powoli zmieniły się w jęki kiedy wreszcie dwa ciała pragnące siebie tak bardzo od tak dawna połączyły się w jedno. Czuli, że połączyli się w akcie prawdziwej miłości nie tylko płytkiego pożądania jak to było zazwyczaj. Ich ruchy były intensywne a zarazem delikatne, dawały obojgu niesamowitą radość i satysfakcję. Byli jednością. Splecione dłonie, usta i ciała oblane falą miłości krzyczały aby udowodnić światu, że tak właśnie miało być. Czuła go w sobie i pod wpływem rozkoszy opanowującej jej ciało coraz bardziej zacisnęła ręce na jego szyi. Kończyli krzykiem, opadając na siebie. Ich chaotycznie bijące serca były melodią, która nadawała magii temu momentowi.
-Już mi cieplej… - wydusiła i spojrzała mu w oczy.
- Na pewno ? – zapytał i ich usta po raz kolejny połączyły się w gorącym pocałunku.

niedziela, 29 grudnia 2013

Część 18 "Doktor Wiktoria Consalida"

*godzina 17:30, Leśna Góra*

-Dziękuję panu bardzo - mruknęła Wiki i wzięła od taksówkarza swój bagaż. W letniej sukience wyglądała komicznie wśród poubieranych w płaszcze przechodniów chowających się pod parasolami przed cieknącymi z nieba strugami deszczu. Po przejściu kilku metrów była już całkowicie przemoczona. Otworzyła drzwi do hotelu i szybko wrzuciła tak swoje rzeczy po czym zbiegła po schodach i skierowała się do szpitala.

-Wiki! - Agata rzuciła się na przyjaciółkę, która ledwo zdążyła przekroczyć próg pokoju lekarskiego. - Jesteś całkiem mokra ! - odskoczyła i strzepnęła z fartucha kilka świeżych kropel deszczu.

Kolejne 10 minut upłynęło jej na odpowiadaniu na pytania i słuchaniu pochwał na temat tego, że jej skóra przypominała kolorem bardziej kość słoniową nić śnieg z czego wszyscy byli zadowoleni. Mimo tego, że czas miło upływał jej wśród utęsknionej załogi, zerkała na zegarek a w jej głowie wciąż krążyło jedno jedyne pytanie "Co z Andrzejem?".
Spojrzała więc wyczekująco na Woźnicką bo wiedziała, że nie może na głos zadać tego pytania zwłaszcza, że Rudnicka i tak wpatrywała się w nią z pogardą. Nie musiała długo czekać na reakcję przyjaciółki, więc uśmiechnęła się szeroko kiedy blondynka wyciągnęła ją na korytarz.

-Słuchaj Wiki - zaczęła Agata kiedy znalazły się już same - Mi się coś tutaj nie podoba. Nie miałaś żadnej wiadomości od Falkowicza ?
-Nic. Nie odbiera telefonów. Ciągle ma wyłączoną komórkę Co z nim ?

- Wyszedł wczoraj do domu.

- Jak to ? - Z jednej strony kamień spadł dziewczynie z serca i cieszyła się, że Andrzejowi nic nie jest. Z drugiej strony poczuła nagłe ukłucie w żołądku. ?Jeżeli wszystko w porządku to czemu nie oddzwonił?

-Chodzi o to Wiki, że on przy mnie nawet kilka razy próbował się do Ciebie do dzwonić. - Wiktoria odruchowo sprawdziła telefon lecz nie miała żadnych nieodebranych połączeń.

-Leżał tu 2 tygodnie, tak  ? - Zapytała Ruda bo coś zaczęło jej świtać. - Kto przywiózł mu rzeczy?

-Kinga. Prawie cały czas przy nim była od kiedy wyjechałaś do matki.

- Walczyk ?! - Teraz już wiedziała, że to ma związek z telefonem Adama do jej matki.  Utkwiła wzrok w trzymanej w ręce komórce i stała bez ruchu. - Zostawiłam ją w kuchni jak się pakowałam... - mruczała pod nosem - ona musiała mieć dostęp do jego telefonu...- szeptała sama do siebie.

-Wiki ?! Co jest ? - Zdezorientowana Woźnicka wpatrywała się w Consalidę.

-Czy Adam ostatnio rozmawiał z Kingą ? - zapytała jakby nie słyszała Woźnickiej dalej wpatrując się w telefon.

-No tak, też mnie to zdziwiło. Myślałam, że to on ją prosił żeby zajęła się Falkowiczem. Bo sam przesiadywał w jego gabinecie i załatwiaj podobno jakieś "ważne sprawy"

-Cholera jasna ! - krzyknęła Wiki - musieli pozmieniać numery...- Musze lecieć - rzuciła i cmoknęła Woźnicką w policzek po czym skierowała się do wyjścia w biegu zamawiać taksówkę



Była taka piękna. Rude włosy delikatnie spływały po wąskich ramionach pokrytych mlecznobiałą, aksamitnie gładką skórą. Wąskie usta ułożone w niebanalnym uśmiechu lśniły kolorem słodkich malin. Blask zielonych oczu, w których często tańczyły wesołe iskierki sprawiał, że pod mężczyzną uginały się kolana. Śnił o niej prawie codziennie. Zawsze widział ją tak samo piękną, stojącą na wyciągnięcie ręki a zarazem tak niedostępną. Andrzej Falkowicz kochał Wiktorię Consalidę. Kochał prawdziwie i z całego serca. Była jego pierwszą prawdziwą miłością wliczając w to nawet czasy licealne. Chciał jej nieba przychylić. Niestety ona miała inne plany
.

*godzina 18:44, dom profesora*



-Otworzę ! - krzyknęła Kinga informując tym samym Andrzeja, że ktoś dzwonił do drzwi.

- Poradzę sobie!! - odpowiedział, przetarł zaspaną twarz i wstał do drzwi - co Ty w ogóle jeszcze tutaj robisz?! -  krzyknął po drodze. Był zmęczony obecnością nachalnej blondynki w jego domu. Jednak było mu wygodnie gdy mu sprzątała i gotowała za darmo. Bez sprawdzania kto przyszedł Falkowicz nacisnął guzik otwierający furtkę.
- Mam nadzieję, że to twój taksówkarz - powiedział do Walczyk, która zaczęła panoszyć się jak po swoim własnym domu.

Otworzył drzwi i zbladł. W ten zimny, deszczowy i bardzo wietrzny wieczór stała przed nim Rudowłosa kobieta, przemoczona do ostatniej nitki, ubrana w letnią, krótką sukienkę, która oblepiała teraz jej piękne ciało. Mimo rozmazanego makijażu i sinych z zimna ust wyglądała bajecznie. Zieleń jej oczu rozświetliła tę noc.

-Doktor Wiktoria Consalida - mruknął i zaprosił ją do środka. Szybko przekroczyła próg willi by schronić się przed wiatrem.
-Andrzej, pokaż mi swój telefon. Proszę. - Tą prośbą po raz kolejny zaskoczyła Profesora Andrzeja Falkowicza.

piątek, 27 grudnia 2013