Promyki słońca
tańczyły na jej białej skórze i odbijały się od poplątanych rudych włosów. Patrzył na nią i analizował każdy sentyment
jej ciała. Nie mógł uwierzyć w to co się stało. Na samą myśl o wczorajszym
wieczorze jego serce wypełniało przyjemne, nieznane mu wcześniej uczucie.
Dopiero teraz patrząc na nią i mimowolnie się uśmiechając wreszcie to
zrozumiał. Andrzej Falkowicz kochał
Wiktorię Consalidę tak jak jeszcze nigdy nikogo.
*godzina 10:15, dom profesora*
-Umiesz gotować ? – stanęła w progu patrząc na profesora
smażącego naleśniki. Jej ton był zdecydowanie drwiący. Obrócił się gwałtownie
na dźwięk jej głosu. Była ubrana w swoją
letnią sukienkę i trzymała w ręce torebkę. Wyglądała cudownie.
-Wiktorio, gdzie Ty się wybierasz ? Wiesz, że sniadanie jest bardzo ważne w codziennej diecie…
-Andrzej, wiem. – przerwała mu – zaczynam dyżur o 14:00 a muszę się jeszcze odświeżyć. Zaraz zamówię taksówkę.
-Ależ nie ma mowy! Odwiozę Cię. – powiedział stanowczo i odłożył na bok patelnię – poczekaj chwilę.
-Andrzej… - mina zdecydowanie jej zrzedła – nie musisz..czuć się odpowiedzialny – wymamrotała mrużąc oczy. Nie chciała go ograniczać. Nie chciała się z nim wiązać…
-Odpowiedzialny ? – był wyraźnie zaskoczony. – Chcę odwieść Cię do domu, bo nie masz nawet okrycia wierzchniego. Jest zimno. – odpowiedział stanowczo. Spojrzała na niego i delikatnie skinęła głową. Profesor jednak zamiast ruszyć na górę oparł się o szafkę i zbladł niebezpiecznie zaciskając powieki.
-Andrzej? – zbliżyła się z przerażoną miną – wszystko w porządku ? – nie odpowiedział jej tylko upadł na ziemię i leżał bez ruchu.
-Andrzej, cholera jasna! Powtórki Ci się zachciało?! – znowu spanikowała, nie wiedziała co ma robić. Rozejrzała się nerwowo w poszukiwaniu telefonu. Miarowe tykanie zegara ściennego dekoncentrowało kobietę.
Tik tak…
Sprawdziła tętno, które było słabe ale miarowe. Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Przeciez wszystko było w porządku…
Tik tak…
Obserwowała klatkę piersiową by sprawdzić czy oddycha.
Tik tak…
Telefon. Telefon. Gdzie jest telefon.
Tik tak…
Tik tak…
Spojrzała na jego kieszeń i wyjęła z niej komórkę. Bez zabawy w zgadywanie hasła wybrała numer alarmowy.
Tik tak…
-Mężczyzna, lat 40, nieprzytomny, oddech w normie, tętno słabo wyczuwalne miarowe. – wykrztusiła i podała adres. - Nigdy nie może być okej. – mruknęła do siebie i uklęknęła przy profesorze ustawiając go w pozycji bezpiecznej.
*3 tygodnie później, godzina 18:57, pokój lekarski*
-Hej Wiki! Jak tam? – Przemek uśmiechnął się wesoło. Dawno się nie widzieli. Wiki była ciągle zajęta pracą. Nie miała czasu na nic innego. W zasadzie nie miała nawet czasu odetchnąć.
-Wszystko okej – uśmiechnęła się blado. – A u ciebie? – zapytała grzecznie.
-Taak… też – mruknął wyczuwając, że coś jest nie w porządku – Wiki..przecież widzę, że coś jest nie tak, ostatnio w ogóle cię nie widuje ale i tak zauważyłem, że jesteś jakaś nieswoja.
-Wydaje ci się. – syknęła i pozbierała papiery po czym szybko wyszła z pokoju lekarskiego. Szybko przemierzyła korytarz, otworzyła drzwi za pomocą klucza i weszła do gabinetu profesora. Usiadła na czerwonej kanapie i spojrzała na zegarek. Właśnie skończyła dyżur. Od 3 tygodni właśnie tutaj spędzała czas wolny od pracy. Unikała kontaktu z przyjaciółmi by nie musieć odpowiadać na jakiekolwiek pytania. Rozejrzała się dookoła. Wszystkie przedmioty pokrył kurz. Położyła się i zamknęła oczy. Wiedziała co zobaczy. Ostatnio zawsze gdy przymykała powieki znajdowała się w jednym miejscu. W Cichej sali Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej . W powietrzu unosił się zapach leków, światło było słabe lecz białe. Pościel idealnie gładka wciąż ułożona tak samo. Cichutkie pikanie maszyn monitorujących prace serca i unosząca się miarowo klatka piersiowa czterdziestoletniego mężczyzny były jedynymi oznakami życia w tym pomieszczeniu…
Wiktoria zacisnęła powieki jeszcze mocniej by choć na chwilę uwolnić się od tego koszmaru. Skuliła się na kanapie a łzy pociekły po jej białych ostatnio jak śnieg policzkach.
-Wiktorio, gdzie Ty się wybierasz ? Wiesz, że sniadanie jest bardzo ważne w codziennej diecie…
-Andrzej, wiem. – przerwała mu – zaczynam dyżur o 14:00 a muszę się jeszcze odświeżyć. Zaraz zamówię taksówkę.
-Ależ nie ma mowy! Odwiozę Cię. – powiedział stanowczo i odłożył na bok patelnię – poczekaj chwilę.
-Andrzej… - mina zdecydowanie jej zrzedła – nie musisz..czuć się odpowiedzialny – wymamrotała mrużąc oczy. Nie chciała go ograniczać. Nie chciała się z nim wiązać…
-Odpowiedzialny ? – był wyraźnie zaskoczony. – Chcę odwieść Cię do domu, bo nie masz nawet okrycia wierzchniego. Jest zimno. – odpowiedział stanowczo. Spojrzała na niego i delikatnie skinęła głową. Profesor jednak zamiast ruszyć na górę oparł się o szafkę i zbladł niebezpiecznie zaciskając powieki.
-Andrzej? – zbliżyła się z przerażoną miną – wszystko w porządku ? – nie odpowiedział jej tylko upadł na ziemię i leżał bez ruchu.
-Andrzej, cholera jasna! Powtórki Ci się zachciało?! – znowu spanikowała, nie wiedziała co ma robić. Rozejrzała się nerwowo w poszukiwaniu telefonu. Miarowe tykanie zegara ściennego dekoncentrowało kobietę.
Tik tak…
Sprawdziła tętno, które było słabe ale miarowe. Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Przeciez wszystko było w porządku…
Tik tak…
Obserwowała klatkę piersiową by sprawdzić czy oddycha.
Tik tak…
Telefon. Telefon. Gdzie jest telefon.
Tik tak…
Tik tak…
Spojrzała na jego kieszeń i wyjęła z niej komórkę. Bez zabawy w zgadywanie hasła wybrała numer alarmowy.
Tik tak…
-Mężczyzna, lat 40, nieprzytomny, oddech w normie, tętno słabo wyczuwalne miarowe. – wykrztusiła i podała adres. - Nigdy nie może być okej. – mruknęła do siebie i uklęknęła przy profesorze ustawiając go w pozycji bezpiecznej.
*3 tygodnie później, godzina 18:57, pokój lekarski*
-Hej Wiki! Jak tam? – Przemek uśmiechnął się wesoło. Dawno się nie widzieli. Wiki była ciągle zajęta pracą. Nie miała czasu na nic innego. W zasadzie nie miała nawet czasu odetchnąć.
-Wszystko okej – uśmiechnęła się blado. – A u ciebie? – zapytała grzecznie.
-Taak… też – mruknął wyczuwając, że coś jest nie w porządku – Wiki..przecież widzę, że coś jest nie tak, ostatnio w ogóle cię nie widuje ale i tak zauważyłem, że jesteś jakaś nieswoja.
-Wydaje ci się. – syknęła i pozbierała papiery po czym szybko wyszła z pokoju lekarskiego. Szybko przemierzyła korytarz, otworzyła drzwi za pomocą klucza i weszła do gabinetu profesora. Usiadła na czerwonej kanapie i spojrzała na zegarek. Właśnie skończyła dyżur. Od 3 tygodni właśnie tutaj spędzała czas wolny od pracy. Unikała kontaktu z przyjaciółmi by nie musieć odpowiadać na jakiekolwiek pytania. Rozejrzała się dookoła. Wszystkie przedmioty pokrył kurz. Położyła się i zamknęła oczy. Wiedziała co zobaczy. Ostatnio zawsze gdy przymykała powieki znajdowała się w jednym miejscu. W Cichej sali Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej . W powietrzu unosił się zapach leków, światło było słabe lecz białe. Pościel idealnie gładka wciąż ułożona tak samo. Cichutkie pikanie maszyn monitorujących prace serca i unosząca się miarowo klatka piersiowa czterdziestoletniego mężczyzny były jedynymi oznakami życia w tym pomieszczeniu…
Wiktoria zacisnęła powieki jeszcze mocniej by choć na chwilę uwolnić się od tego koszmaru. Skuliła się na kanapie a łzy pociekły po jej białych ostatnio jak śnieg policzkach.
2 komentarze:
Świetna część, czekam niecierpliwie na kolejną i skoro jesteś w szpitalu, to życzę zdrowia :-)
Życzę zdrówka :) Wspaniałe opowiadanko. Ciekawe co będzie z Falkowiczem :D
Prześlij komentarz