*godzina 21:04, plac przed domem profesora*
Wysiadła z ciepłego pojazdu, zapłaciła i ściskając mocno białą teczkę stanęła przed bramą domu profesora. Wiedziała, że teraz musi tylko zadzwonić oddać zgubę właścicielowi i sobie pójść. Wiedziała także, że jak go zobaczy to nie będzie to takie łatwe. Chociaż temperatura nie spadła wiele poniżej zera, ruda czuła jakby jej ciało zamarzło a ona sama nie mogła ruszyć się z miejsca. W końcu zebrała się na odwagę i zadzwoniła. To kilka sekund było dla niej wiecznością, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi.
- Tak słucham ? – odezwał się niski głos, która tak uwielbiała, lecz Falkowicz był wyraźnie wściekły. –Kinga, już Ci mówiłem, że nie masz po co mnie nachodzić, odejdź w końcu – dokończył zanim Consalida przypomniała sobie jak się mówi.
- Tutaj Wiktoria Consalida – odpowiedziała starając się nie zdradzić jak silne emocje nią targają.
- Pani doktor, cóż za niespodzianka, proszę bardzo – odrzekł zdecydowanie zaintrygowany. Szybko przeszła przez bramę i podwórko kiedy stanęła w drzwiach, one natychmiast się otworzyły. Kiedy go zobaczyła nie opanowała uśmiechu. Wyglądał komicznie bez garnituru, w T-shirtcie i dżinsach.
- Zapraszam – mimo lżejszego stroju, jego maniery były na najwyższym poziomie. Skłonił się nisko i sięgnął po płaszcz zagubionej lekarki. Już była gotowa się rozebrać, kiedy nagle przypomniała sobie po co tu przyszła.
-Nie będę wchodzić dalej – starała się mówić swoim ostrym tonem - chciałam tylko oddać panu, to co dziś znalazłam – powiedziała szybko i podała mu białą teczkę, którą do tej pory mocno ściskała w dłoni.
-Jak mogłem nie zauważyć, że wypadła…- powiedział całkiem poważnie zdziwiony – Pani doktor, ratuje mi pani życie, nie zdaje sobie pani sprawy jak ważne dokumenty Pani znalazła.
- Przy panu ciężko zdawać sobie sprawę z czego kol wiek – rzuciła zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Co ma pani na myśli ? – zapytał a w jego głosie zaskoczenie mieszało się z irytacją. Wiktoria nie umiała się opanować, wiedziała, że powinna powiedzieć, że głośno myśli , przeprosić i wyjść ale zamiast tego dziewczyna wylała wszystkie żale jakie miała do mężczyzny.
- Co mam na myśli ? To, że nigdy nie wiem co mogę powiedzieć a czego nie. To, że chciałabym być przy tobie ale potrzebuje bezpieczeństwa a ty mi tego nie gwarantujesz, że najpierw mówisz coś, wyskakujesz z oświadczynami a potem potrafisz z dnia na dzień przestać mnie zauważać. Chcę wierzyć, że się zmieniłeś, ale ty jakby bronisz się przed tym, żebym Ci zaufała. Ciągle grasz. A ja nie wiem czy ten profesor, z którym spędziłam tyle wspaniałych chwil, ten przy którym jest mi dobrze i za którym tęsknie co noc, to ten prawdziwy, czy tylko kolejna z twoich beznadziejnych ról. – Po jej policzkach spływały łzy, nie chciała, żeby widział, że płacze. On jednak stał bez ruchu, patrzył na nią i nie był wstanie wykrztusić ani słowa.
- Cholera ! - krzyknęła wycierając łzy – Ja wcale nie płacze – wytłumaczyła się i odwróciła się do wyjścia, bo jedyne czego chciała to opuścić ten cholerny dom a najlepiej cofnąć swoje słowa. – Czemu nie zostawiłam tej teczki w recepcji – znów krzyczała do siebie pod nosem nie zwracając uwagi na wpatrującego się w nią profesora. Już naciskała za klamkę i kiedy poczuła jego dłoń na swoim ramieniu.
-Wiki, zostań… - powiedział i patrzył w jej oczy. Przyciągnął ją do siebie i objął. Zapłakana dziewczyna położyła głowę na ramieniu profesora i odwzajemniła uścisk. Niedługo stali tak w bezruchu, oboje bijąc się z myślami. Potem ich usta połączyły się w namiętnym pocałunku, rozgrzewając ich serca i ciała. Płaszcz Wiki spadł głośno na ziemię. A ona sam dygotała kiedy Falkowicz otarł jej łzy, wziął na ręce i ruszył w głąb swojej rezydencji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz