Zimno przenikało jej
skórę niczym igły. Trzęsła się ale szła dalej nie zważając na to, że jest sama w
środku nocy, musiała to wszystko przemyśleć. Gdyby mogła panować nad uczuciami,
wszystko byłoby takie proste poza tym miałoby to wiele korzyści fizycznych. Na
pewno łatwiej by jej się szło pod wiatr gdyby nie była w totalnej rozsypce.
Poza tym zniknęłyby podkrążone, czerwone oczy, krwawiące od przygryzania usta i
siniaki od paznokci na wewnętrznych stronach dłoni. Cholera jasna, pierwszy raz
była w takie sytuacji. Zawsze taka silna i zdecydowana. Mocno stąpała po ziemi,
nie zważając na przeciwności. Z każdą trudną sytuacją i problemem sobie radziła.
Dziś stała tu sama, mokra okryta bladym światłem księżyca, spoglądając na
skrzyżowanie dróg, zupełnie nie wiedziała, w którą iść stronę.
*następnego dnia, godzina 22:15, hotel rezydentów*
-Sama jesteś temu winna, czego się spodziewałaś, że obaj będą wniebowzięci takim układem? – skwitowała monolog Wiki Woźnicka. – sypiasz z jednym a pragniesz drugiego. – spojrzała na przyjaciółkę z politowaniem – Jak to jest, że sypiasz i obściskujesz się z kolesiem, który nie jest dla Ciebie więcej niż przyjacielem a uciekasz od tego, przy którym miękną Ci kolana a serce wariuje ?
-Masz rację, ale… ja nie wiem… - zaczęła Consalida ale jej myśli nie umiały połączyć się w spójną całość.
-…czego chcesz – dokończyła za nią internistka po czym wstała i wzięła się za robienie kolacji. Wiki nic nie odpowiedziała tylko spuściła wzrok i skuliła się na kanapie. Dobrze wiedziała, że ta śliczna blondynka ma rację. Nie pierwszy raz z resztą.
*3 tygodnie później, godzina 19:58, hotel rezydentów*
Naprawdę chciała wyjaśnić wszystko Andrzejowi i naprawdę chciała pogadać z Adamem no ale jakoś dziwnym trafem nie miała czasu, dyżury ułożone były tak, że nigdy żaden jej nie towarzyszył a w czasie wolnym oddawała się dla odmiany..pracy i całymi godzinami siedziała zamknięta u siebie. „Wiki, jesteś beznadziejnym tchórzem i hipokrytką” powtarzała sobie cały czas ale nawet to nie dodawało jej odwagi. Tym razem jednak musiała sobie poradzić bo ktoś zapukał.
-Mogę wejść ? – Adam stał w drzwiach z dwoma kubkami herbaty. Był taki miły. Poczuła dziwny uścisk w żołądku kiedy spojrzał na nią tak ciepło.
-Jasne, proszę – powiedziała i zebrała stertę książek i papierów z łóżka. Czuła, że właśnie nadszedł moment poważnej rozmowy i, że teraz nie może się już wycofać. Wzięła od chirurga jeden z kubków z herbatą i usiadła obok.
Wiki, co się dzieje? Szczerze. – spojrzał na nią pytająco. Już chciała uciec od odpowiedzi, wciskając mu ten sam kit o zmęczeniu i nawale pracy ale stwierdziła, że chłopak na to nie zasługuje.
-Słuchaj, chyba to wszystko potoczyło się za szybko i za poważnie. Nie chcę się w to pakować. Przepraszam jeśli wyglądało to inaczej ale po prostu bardzo Cię lubię i chce żebyśmy dalej się przyjaźnili. – zaschło jej w gardle i brakło powietrza ale wypełniało ją poczucie ulgi.
-Rozumiem – odrzekł ale widać było, że chyba wolałby kolejną bajeczkę o zmęczeniu i ciężkiej pracy. – Miłego wieczoru - rzucił i wyszedł. A ona upiła łyk herbaty i spojrzała na zegarek. „Powinien jeszcze być w szpitalu” pomyślała. W pośpiechu ubrała się i przeczesała włosy, poprawiła też makijaż i spryskała się perfumami. Wyszła nie mówiąc nikomu gdzie i po co idzie.
*godzina 20:38, wejście do gabinetu profesora*
-Mogę wejść ? – zapytała uchylając drzwi gabinetu profesora. Mężczyzna zerwał się z krzesła i spojrzał na lekarkę.
-Proszę bardzo – Tak dawno jej nie widział… postanowił uszanować jej decyzję. Teraz jednak stała tu przed nim tak piękna jakiej jej jeszcze nie widział. Głęboka zieleń oczu przenikała go i pozostawiała w sercu uczucie tęsknoty za kimś kogo nigdy nie miał. Gdy spojrzał na jej rude włosy, delikatnie spływające po ramionach, poczuł je w dłoniach jak tego pamiętnego poranka. Zakręciła mu w głowie i wcale mu się to nie podobało. Gdyby była kimś innym nigdy nie spojrzał by na nią po tym co zobaczył w gabinecie lekarskim 3 tygodnie temu ale to była Wiktoria Consalida, kobieta, z którą chciał spędzić resztę życia. Stali tak kilka minut patrząc się na siebie, tonąc we wspomnieniach i tęskniąc jeszcze mocniej.
- Ma Pani dzisiaj wolne, pani doktor – przerwał niezręczną ciszę.
- A pan, Panie Profesorze ? Dyżur ? – zapytała, choć dobrze wiedziała, że za chwilę kończy, znała przecież jego grafik na pamięć.
- W zasadzie już skończyłem – odpowiedział zerkając na zegarek.
- To świetnie się składa, bo ja nie przyszłam rozmawiać z panem o pracy – przygryzła wargę i spojrzała w jego stronę. Nastała cisza, którą przerywały tylko dźwięki dwóch przyspieszonych, mocno bijących serc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz