*godzina 21:10, hotel
rezydentów*
-Halo ? Pani Wando ? Dzień dobry, moje nazwisko Adam Krajewski, jestem przyjacielem Wiktorii.
- Czy coś się stało mojej córce. Proszę powiedzieć.
-Nie wszystko jest w porządku… to znaczy nie do końca. Poznała pani profesora Falkowicza ?
-No tak.
- Otóż profesor miał wypadek a Wiki bardzo to przeżywa. Lepiej byłoby i dla niego i dla niej żeby odpoczęła. Czy może pani jakoś sprytnie sprawić aby chciała panią odwiedzić…? To wszystko dla jej dobra. Wszyscy się tu o nią martwią. Powinna się zrelaksować, zapomnieć o pracy…
-Jeżeli pan przyjaźni się z Wiki to pan wie, że będzie ciężko.
-Właśnie dlatego chciałem prosić aby pani powiedziała, że źle się pani czuje i potrzebuje jej pomocy…
-Mam okłamać własną córkę ?
-Dla jej dobra…
-Porozmawiam z nią.
-Dziękuję pani Wando, dobranoc. – odłożył telefon i szyderczo uśmiechnął się do siebie.
-Już jest moja –pomyślał i napisał szybko SMS’a: „Udało się”, nie musiał wiele czekać na odpowiedź. „Współpracuje z tobą jedynie dla dobra sprawy, nie wybaczę Ci tego jak skrzywdziłeś Andrzeja, jeżeli coś mu się stanie, nie ręczę za siebie”
-Głupia i naiwna – skwitował Krajewski, odłożył telefon i opadł na poduszki zamykając oczy.
***
*godzinę później, OIOM*
-Operacja przebiegła prawidłowo, Wiki , nie martw się,
kilkanaście godzin, może kilka dni i odzyska przytomność – Tretter trzymał
zapłakaną Wiktorię za ramię i spoglądał na poruszającą się klatke piersiową
Falkowicza. Dziewczyna nie mogła uwierzyć, że ten oplątany rurkami i bandażami mężczyzna
to Andrzej. Nie mieściło jej się to w głowie.
-Wiem dyrektorze – mruknęła opierając głowę o jego brzuch – przecież jestem lekarzem.
-Wybitnym chirurgiem – dodał. Dziewczyna podskoczyła na dźwięk dzwoniącego telefonu.
-Przepraszam, dyrektorze, musze, to mama – mruknęła niepewna i wyszła z Sali.
-Halo? Mamo? Czy coś się stało?
-Wiem dyrektorze – mruknęła opierając głowę o jego brzuch – przecież jestem lekarzem.
-Wybitnym chirurgiem – dodał. Dziewczyna podskoczyła na dźwięk dzwoniącego telefonu.
-Przepraszam, dyrektorze, musze, to mama – mruknęła niepewna i wyszła z Sali.
-Halo? Mamo? Czy coś się stało?
*2 tygodnie później,
godzina 12:03, szpital*
-Jesteś gotowy Andrzej – zapytała blondynka opierając się o framugę drzwi.
-Przecież mówiłem Ci, Kinga, że sobie poradzę –zdenerwował się i chwycił walizkę. – mam samochód pod szpitalem, prawo jazdy i wiem gdzie mieszkam. – Wyciągnął z kieszeni telefon i po raz setny wybrał ten sam numer telefonu, który krył się pod jakże uroczym dla niego nazwiskiem Wiktoria Consalida
- Dalej próbujesz ? – zadrwiła Kinga. – Uważasz, że warto ? Wyjechała, zmieniła numer telefonu. Zostawiła Cię w takim stanie chociaż tak naprawdę przez nią się tu znalazłeś.
- To był wypadek – zaoponował. – Poślizgnąłem się.
-Ja może i jestem blondynka ale nie kretynka, Andrzej – zirytowała się Walczyk - Krajewski mi wszystko powiedział.
-A od kiedy to wy się sobie zwierzacie, co ? – zdziwił się Falkowicz. – Od kiedy w ogóle ze sobą rozmawiacie – prychnął.
-Dużo straciłeś, Andrzejku – uśmiechnęła się i podeszła do niego. Cmoknęła go w usta i chwyciła torbę, która leżała obok walizki po czym wyszła z Sali. Profesor wywrócił jedynie oczami i podążył za kobietą. Mimo, że czuł się już dobrze a głowa nie pękała mu po nocach. To teraz miał inny problem. Po raz pierwszy w życiu ktoś złamał mu serce.
***
*w tym samym czasie,
Hiszpania, taksówka, droga do lotniska*
-Mamuś… - mruknęła Wiktoria i przytuliła mamę do siebie. – Może jednak zostanę ? - zapytała – Na pewno dasz sobie radę ? Nie chcę Cię zostawiać zważając, na fakt, że chciałaś żebym przyjechała bo się źle czułaś…
-Wiki, najważniejsze, że Ty odpoczęłaś i miałaś czas, żeby to wszystko przemyśleć – odwzajemniła uścisk córki i cmoknęła ją w policzek. – Wiktoria – spoważniała nagle – Ja Ci się muszę do czegoś przyznać…
-Mamo o co chodzi? – zaniepokoiła się Ruda.
-Bo ja, ja wcale źle się nie czułam, zadzwonił do mnie ten twój kolega, Adam czy jak mu tam i powiedział, że jesteś przemęczona i żebym cię namówiła na przyjazd. A ja stwierdziłam, że to świetna okazja aby znów się spotkać… - Wanda ukryła twarz w dłoniach.
- Mamo… Adam… no nie.. – mruczała Wiktoria, nie wiedziała o co w tym chodzi ale na pewno o nic dobrego. –Cieszę się, że spędziłyśmy trochę czasu razem – powiedziała i wymusiła uśmiech. Taksówka zatrzymała się i kobiety wypakowały bagaże młodej lekarki. Wiki jeszcze raz spojrzała na telefon i wybrała nr profesora.
-Cholera jasna. – szepnęła do siebie ale jej mama usłyszała>
-Profesor ? Dalej nie odbiera?
-Martwię się mamo, nie wiem nawet czy się obudził…
-Wiem Wiki – utuliła córkę. – Przepraszam Cię.
- To nie Twoja wina. Kocham Cię – uścisnęła mamę jeszcze mocniej po czym chwiciła walizki i ruszyła w stronę lotniska. Obróciła się jeszcze żeby pomachać. Cieszyła się, że wraca mimo, że chwile spędzone z mamą były cudowne i dały jej odetchnąć. Martwiła się i tęskniła. Jak jeszcze nigdy w życiu za nikim.
1 komentarz:
Wspaniałe, nie mogę doczekać się kolejnej części. Życzę weny:)
Prześlij komentarz